„Nie szukaj zdrowia psychicznego, szukaj rozwoju… a znajdziesz jedno i drugie.”
To słowa Kazimierza Dąbrowskiego – polskiego psychologa i psychiatry, które zainicjowały moje poranne refleksje. Jak bardzo trafnie ujmujące cel wyprawy w głąb siebie, jaką podejmujemy w ramach procesu psychoterapii. Często męczące symptomy motywują do podjęcia tego wysiłku: uporczywe bóle głowy, pustka i przytłaczające poczucie braku sensu życia czy obezwładniający lęki które nie pozwalają spać w nocy – to najczęstsze przyczyny zgłoszeń na psychoterapię. Poprzez tego typu objawy nasza dusza (Psyche z gr. to dusza) przemawia. Objawy sygnalizują cierpienie i psychiczny głód. Wołają o zmianę. Doprowadzają do sytuacji w której jesteśmy zmuszeni skorzystać z pomocy i w końcu zaopiekować się sobą. Objawy zatem – choć tak przykre i męczące – są zbawienne. Bez ich ciężaru prawdopodobnie nie wykonalibyśmy wysiłku podjęcia życiowej zmiany. Per se inicjują proces terapeutyczny, mogą być drogowskazami jednak nie są ostatecznym celem terapeutycznej drogi. Z początkiem terapii objawy mogą ulec nasileniu lub całkowitemu wycofaniu. To przynosi ulgę. Czy to już koniec terapii? Czy już jestem zdrowy? – zapytuje wówczas strudzony podróżą w głąb siebie wędrowiec. Są niewątpliwie osoby, którym taka ulga czy po prostu: brak cierpienia wystarcza. Dla większości ludzi jednak psychoterapeutyczna droga ma inny, szerszy wymiar. Jest nim poznanie siebie, ożywianie wewnętrznego życia poprzez przeżywanie go w pełni czyli szeroko pojęty rozwój i doświadczanie siebie. To proces transformacji dzięki któremu nie stajemy się kimś innym: lepszym, zdrowszym czy bardziej uporządkowanym. To proces stawania się sobą, to odkrycie, że teraz chcę dostosować życie do siebie, zamiast siebie do życia. To zadomowienie i rozgoszczenie się z sobie. To zgoda na bycie prawdziwym.
Agata Giza-Zwierzchowska